Znowu zatrzymała się, ciężko westchnęła, przysłuchiwała się. Gdzieś, przed nią, huczał tłum.
Opierając się na drzewcu, poszła dalej. Poczuła, że nagle oblewa ją pot. Brwi jej podnosiły się i opuszczały, poruszała ustami i machała ręką. W sercu jej zapalały się jak iskry jakieś słowa, wybuchały, tłoczyły się, rozniecały w niej uparte, władcze pragnienie wypowiedzenia, wykrzyczenia ich...
Zaułek ostro zakręcał w lewo i za węgłem matka zobaczyła dużą, ciasno zbitą gromadę ludzi. Czyjś głos donośnie i z siłą mówił:
— Dla swawoli, bracia, na bagnety się nie lezie!
— Ależ ludzie z nich! Co? Idą na nich, a ci nic — stoją! Stoją, bracie, bez strachu!
— Taki Pawełek Własow!...
— A chachoł?
— Ręce założył w tył i uśmiecha się diabeł...
— Kochani moi! Ludzie! — krzyknęła matka wciskając się w tłum. Rozstępowano się przed nią z szacunkiem. Ktoś zaśmiał się:
— Popatrz — z chorągwią! Chorągiew ma w ręku!
— Milcz! — surowo powiedział inny głos.
Matka szeroko rozłożyła ręce.
— Posłuchajcie — na Chrystusa! Wszyscyście bracia rodzeni... Wszyscyście bliscy... Popatrzcie bez strachu — co się stało? Idą spokojnie dzieci, krew nasza, idą za prawdą... Dla wszystkich... Dla wszystkich was, dla dzieci waszych ofiarowali się na krzyżową drogę... Szukają jasnych dni... Chcą innego życia. W prawdzie, w sprawiedliwości... Chcą dobra dla wszystkich!
Serce rwało się w niej, w piersiach było ciasno, w gardle sucho i gorąco. Głęboko, wewnątrz niej, rodziły się słowa wszystko i wszystkich obejmującej miłości, paliły jej język. Mówiła coraz mocniej, coraz swobodniej.
Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/196
Ta strona została przepisana.