Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/197

Ta strona została przepisana.

Widziała — słuchają jej ludzie, milczą wszyscy. Czuła — myślą ludzie okrążywszy ją ciasno, i rosło w niej pragnienie — jasno już je sobie teraz uświadomiła — pragnienie, by pchnąć ich tam, za synem, za Andrzejem, za wszystkimi, których oddali w ręce żołnierzy zostawiwszy ich samych.
Popatrzyła wokoło po chmurnych i uważnych twarzach i ciągnęła dalej z miękką siłą:
— Idą w świat nasze dzieci ku radości... Poszli za wszystkich i za Chrystusową prawdę, przeciw wszystkiemu, czym ujarzmili, związali, zdławili nas, źli, fałszywi i chciwi. Serdeczni moi! Przecie to za cały naród podniosła się nasza młoda krew, za cały świat, za wszystkich ludzi pracy poszli!... Nie odchodźcie więc od nich, nie wyrzekajcie się ich, nie porzucajcie swoich dzieci na samotnej drodze. Ulitujcie się nad sobą... Uwierzcie synowskim sercom — prawdę zrodziły i za nią giną. Uwierzcie im!
Głos jej załamał się, zachwiała się, osłabła, ktoś chwycił ją pod ręce...
— Boże słowo mówi! — krzyknął ktoś głucho, w podnieceniu. — Słuchajcie jej — dobrzy ludzie — boże słowo!
Ktoś inny litował się:
— Ach, jak się zabija!
Ktoś zaprzeczył z wyrzutem:
— Nie zabija się, tylko nas, głupców bije — zrozum!
Nad tłumem wzbił się wysoki, drżący głos:
— Prawosławni! Mitia mój — czysta dusza — co on zrobił? Poszedł za towarzyszami, za kochanymi... Prawdę ona mówi — dlaczego porzucamy nasze dzieci? Co zrobiły nam złego?
Matka zadrżała pod wpływem tych słów i odpowiedziała cichymi łzami.
— Idź do domu, Niłowna! Idź, matko! Wymęczyłaś się! — głośno powiedział Sizow.