Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/205

Ta strona została przepisana.

— Brać ich! — krzyknął nagle pop zatrzymując się pośrodku cerkwi. Ornat spadł z niego, na twarzy ukazały się siwe, surowe wąsy. Wszyscy rzucili się do ucieczki i diakon uciekał również, odrzuciwszy kadzielnicę i schwyciwszy się jak chachoł, obu rękami za głowę. Matka upuściła dziecko na podłogę, pod nogi ludzi, a oni okrążali je z daleka oglądając się bojaźliwie na jego nagie ciałko. Matka upadla na kolana i krzyczała:
— Nie porzucajcie dziecka! Weźcie je...

— Chrystus zmartwychwstał...

— śpiewał chachoł trzymając ręce założone do tyłu i uśmiechając się.
Matka schyliła się, podniosła dziecko i posadziła je na wóz tarcic, obok którego szedł powoli Mikołaj, śmiał się i mówił:
— Dali mi ciężką robotę...
Na ulicy było brudno, z okien wychylali się ludzie, świstali, krzyczeli, machali rękami. Dzień był jasny, słońce świeciło olśniewającym blaskiem, nigdzie nie było cieni.
— Śpiewajcie, mateńko! — mówił chachoł. — Takie jest życie!
I śpiewał zagłuszając swym głosem wszystkie dźwięki. Matka szła za nim. Nagle potknęła się i z ogromną szybkością zaczęła spadać w bezdenną, ziejącą przerażeniem głębię...
Obudziła się wstrząsana dreszczami. Jakby jakaś szorstka, ciężka łapa chwyciła jej serce i miętosiła je powoli w okrutnej zabawie.
Uparcie huczało wezwanie do pracy. Stwierdziła, że jest to już druga syrena.
W pokoju walały się nieporządnie książki. Wszystko było porozsuwane i poprzewracane, podłoga zadeptana.
Wstała i, nie umywszy się i nie pomodliwszy, zaczęła porządkować pokój. W kuchni rzucił się jej w oczy drążek