Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/210

Ta strona została przepisana.

— Więc — jak najprędzej!
I jak zawsze cichy, odszedł.
Odprowadziwszy go, pomyślała:
— Taki dobry, a — nie użalił się nade mną.
I nie mogła dociec, czy jest jej nieprzyjemnie, czy tylko dziwi ją?

II

Przeprowadziła się do niego na czwarty dzień po jego odwiedzinach. Gdy wóz z dwoma jej kuferkami wyjechał z osady w pole, obejrzała się za siebie i nagle poczuła, że już na zawsze opuszcza to miejsce, gdzie upłynął posępny i ciężki szmat jej życia i zaczął się drugi okres, pełen cierpienia i radości, szybko pochłaniający dni.
Na ziemi czarnej od sadzy, jak olbrzymi ciemnoczerwony pająk, rozłożyła się fabryka podnosząc wysoko w niebo swoje kominy. Do niej tuliły się jednopiętrowe domki robotnicze. Szare, spłaszczone, tłoczyły się ciasną gromadką na skraju bagien i żałośnie patrzyły na siebie maleńkimi, mętnymi szybkami. Nad nimi wznosiła się cerkiew także ciemnoczerwona, zlewająca się w kolorze z fabryką. Dzwonnica jej była niższa od fabrycznych kominów.
Matka westchnęła i poprawiła kołnierz kaftana uciskający jej szyję.
— Ruszaj! — mruczał do konia woźnica machając lejcami. Był to krzywonogi człowiek nieokreślonego wieku, o rzadkich, wypełzłych włosach na twarzy i głowie, z bezbarwnymi oczyma. Kiwając się z boku na bok szedł obok wozu i było widać, że wszystko mu jedno dokąd idzie — na prawo czy na lewo.
— Ruszaj! — mówił swoim bezbarwnym głosem i śmiesznie wyrzucał krzywe nogi w ciężkich butach, oblepionych