Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/211

Ta strona została przepisana.

zeschłym błotem. Matka obejrzała się wokoło. W polu było pusto jak w jej duszy...
Jednostajnie kiwając głową koń wpierał się ciężko nogami w głęboki nagrzany słońcem, szeleszczący cicho piasek. Skrzypiał źle wysmarowany, roztrzęsiony wóz i wszystkie te dźwięki razem z kurzawą pozostawały w tyle...
Mikołaj Iwanowicz mieszkał na skraju miasta, w odludnej uliczce, w maleńkiej zielonej oficynie, przybudowanej do dwupiętrowego, ciemnego, spuchniętego ze starości domu. Przed oficyną był niewielki ogródek i do okien trzech pokoi mieszkania zaglądały przyjaźnie gałęzie bzów, akacyj i srebrzyste liście młodych topoli. W pokojach było cicho i czysto, na podłodze drżały milczące, wzorzyste cienie, pod ścianami ciągnęły, się półki ciasno zastawione książkami, na ścianach wisiały portrety jakichś surowych ludzi.
— Czy będzie wam tu wygodnie? — zapyta! Mikołaj wprowadzając matkę do niewielkiego pokoju, z jednym oknem wychodzącym na ogródek, a drugm — na podwórze porosłe gęstą trawą. I w tym pokoju także wszystkie ściany zajęte były szafami i półkami książek.
— Wołałabym w kuchni... — powiedziała. — Kuchenka jasna, czysta.
Wydało się jej, że przestraszył się czegoś. A gdy niezręcznie i z zakłopotaniem zaczął jej odradzać i matka zgodziła się — poweselał od razu.
We wszystkich trzech pokojach było jakieś osobliwe powietrze. — Oddychało się nim lekko i przyjemnie, ale głos mimo woli zniżał się — nie chciało się mówić głośno, żeby nie naruszyć spokojnej zadumy i skupienia patrzących ze ścian ludzi.
— Trzeba podlać kwiaty! — powiedziała matka pomacawszy ziemię w doniczkach z kwiatami w oknach.
— Tak! Tak! — w poczuciu winy przyznał gospodarz. — Ja, widzicie, lubię je, a nie mam czasu zajmować się nimi...