Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/216

Ta strona została przepisana.

Matka spojrzała na Zofię niedowierzająco, a Zofia poszukawszy oczyma, gdzieby rzucić ogarek papierosa, wsadziła go do ziemi w doniczkę.
— To psuje kwiaty — machinalnie zauważyła matka
— Przepraszam! — powiedziała Zofia. — Mikołaj też mi to zawsze mówi! — I wyjąwszy z doniczki niedopałek wyrzuciła go przez okno.
Matka zmieszała się i, spojrzawszy jej w twarz, powiedziała z zawstydzeniem:
— To ja przepraszam! Ja to tylko tak powiedziałam nie pomyślawszy. Nie powinnam była zwracać wam uwagi.
— A dlaczegóż nie zwrócić uwagi, jeżeli taki ze mnie niedbaluch? — odezwała się Zofia wzruszając ramionami.
— Kawa gotowa? Dziękuję. A czemu tylko jedna filiżanka? Wy nie będziecie pili? — I nagle wzięła matkę za ramiona, przyciągnęła ją do siebie i, zajrzawszy jej w oczy, powiedziała ze zdziwieniem:
— Czyżbyście się czuli skrępowani?
Matka odpowiedziała z uśmiechem:
— Dopiero co tak wam powiedziałam o tym niedopałku, a wy się pytacie, czy czuję się skrępowana...
I nie kryjąc swego zdziwienia, dodała, a w głosie jej zadźwięczało jakby pytanie:
— Przyjechałam tu do was wczoraj, a zachowuję się jakbym była w domu, niczego się nie boję, mówię co mi się podoba...
— Tak powinno być! — zawołała Zofia.
— W głowie mi się kręci i sama siebie nie poznaję — mówiła dalej matka. — Dawniej — krążysz, krążysz koło człowieka, zanim powiesz mu coś od serca, a teraz — serce zawsze otwarte i od razu mówisz coś takiego, że dawniej nie przyszłoby ci to nawet na myśl.