Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/217

Ta strona została przepisana.

Zofia zapaliła znowu papierosa i objęła matkę serdecznym spojrzeniem swoich szarych, świetlistych oczu.
— Mówicie, że ucieczkę zorganizujecie? No, a jak on żyć będzie jako zbieg? — wypowiedziała matka wreszcie nękające ją pytanie.
— To drobiazg! — powiedziała Zofia nalewając sobie kawy. — Będzie żyć, jak żyją dziesiątki zbiegów... Dopiero co spotkałem i odprowadziłem jednego — także bardzo cenny człowiek. Był zesłany na pięć lat, a spędził na zesłaniu trzy i pół miesiąca...
Matka uważnie popatrzyła na nią, pokiwała głową, uśmiechnęła się i powiedziała cicho:
— Nie, widać oszołomił mnie ten dzień — Pierwszy Maja. Dziwnie mi tak jakoś, jakbym po dwóch drogach naraz chodziła. To zdaje mi się, że wszystko rozumiem, to jakbym nagle znalazła się we mgle. Ot, na przykład wy. Patrzę ja na was — pani... A zajmujecie się tą pracą... Pawełka znacie, szanujecie go. Dziękuję wam...
— No, za to, to już ja wam dziękuję — roześmiała się Zofia.
— Cóż ja? Nie ja go tego nauczyłam! — powiedziała westchnąwszy matka.
Zofia położyła niedopałek na podstawce filiżanki, wstrząsnęła głową i złociste pasma jej gęstych włosów rozsypały się po plecach.
— No — powiedziała wychodząc — czas już zdjąć z siebie te wspaniałości...

III

Po południu zjawił się Mikołaj. Przy obiedzie Zofia opowiadała wesoło, jak pojechała po zbiegłego z zesłania człowieka, jak go ukrywała, jak bała się szpiegów widząc ich we wszystkich ludziach i jak zabawnie zachowywał się