Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/219

Ta strona została przepisana.

strun, zakołysały się, zatrzepotały jak spłoszone ptaki na ciemnym tle niskich tonów.
Z początku te dźwięki nie wzruszały matki. Słyszała tylko dzwoniący chaos. Jej słuch nie mógł wyłowić melodii ze złożonej, rozedrganej masy tonów. Półdrzemiąc patrzyła na Mikołaja, który siedział podkuliwszy pod siebie nogi w drugim końcu szerokiej kanapy, i przyglądała się surowemu profilowi Zofii i jej głowie obciążonej masą złotych włosów. Promień słońca oświetlał głowę i ramię Zofii, położył się na klawiszach fortepianu i zadrżał pod jej palcami, jakby obejmując je. Muzyka napełniała coraz bardziej pokój i niespostrzeżenie dla matki budziła jej serce.
I nie wiadomo dlaczego z ciemnej otchłani przeszłości wynurzyła się i stanęła przed nią krzywda dawno zapomniana, ożyła z pełną goryczy jasnością.
Pewnego razu jej mąż przyszedł do domu późną nocą, bardzo pijany, chwycił ją za rękę, zrzucił z łóżka na podłogę i, kopnąwszy ją w bok, powiedział:
— Zabieraj się stąd, swołocz, obrzydłaś mi!
Zęby zasłonić się od razów, chwyciła na ręce dwuletniego syna i klęcząc zakryła się jego ciałem jak tarczą. Płakał, wyrywał się jej z rąk, przestraszony, golutki i ciepły.
— Wynoś się! — ryczał Michał.
Zerwała się, wpadła do kuchni, narzuciła na plecy kaftan, owinęła dziecko w chustkę i w milczeniu, bez krzyków i skarg, bosa, w jednej koszuli i kaftanie, poszła ulicą. Był maj. Noc była chłodna i pył ulicy zimnym dotknięciem przylepiał się do nóg, właził między palce. Dziecko płakało, miotało się. Odkryła pierś, przytuliła do siebie syna i, gnana strachem, szła po ulicy kołysząc go cicho:
— A-a-a... a-a-a!...
Świtało już. Wstydziła się i lękała czekać, aż ktoś wyjdzie na ulicę i zobaczy ją półnagą. Zeszła ku bagnom, usia-