Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/220

Ta strona została przepisana.

dła na ziemi pod gęstą kępą młodych osin. Siedziała tak długo wśród nocy. Patrzyła nieruchomo w ciemność szeroko otwartymi oczyma i śpiewała kołysząc uśpione dziecko i własne sponiewierane serce:
— A-a-a... a-a-a... a-a-a!...
O jakiejś chwili, nad głową jej mignął lecąc w dal, czarny, cichy ptak — obudził ją, podniosła się. Drżąc z zimna poszła do domu, gdzie czekał ją ciągły strach przed razami i nowa poniewierka...
Ostatni raz westchnął głośno obojętny, chłodny akord. Westchnął i zamarł.
Zofia odwróciła się i półgłosem zapytała brata:
— Podobało ci się?
— Bardzo! — odparł i wzdrygnął się jak zbudzony ze snu. — Bardzo...
W sercu matki śpiewało i drżało echo wspomnień. I gdzieś, na uboczu, rozwijała się myśl:
— Oto żyją ludzie zgodnie, spokojnie. Nie wymyślają sobie, nie piją wódki, nie sprzeczają się o każdy kęs... jak to jest u nich, u ludzi czarnego życia...
Zofia paliła papierosa. Paliła dużo, niemal bez przerwy.
To ulubiona rzecz nieboszczyka Kostka! — powiedziała zaciągając się dymem i znowu wzięła cichy, smutny akord. — Tak lubiłam mu grać. Był taki wrażliwy, czuły na wszystko, pełen wszystkiego...
— Męża pewnie wspomina — przeleciało przez myśl matce. — A — uśmiecha się...
Ileż dał mi szczęścia ten człowiek — cicho mówiła Zofia akompaniując swoim myślom lekkimi dźwiękami strun. — Jak on umiał żyć...
— Ta-ak! — powiedział Mikołaj skubiąc bródkę. — Rozśpiewana dusza!