Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/221

Ta strona została przepisana.

Zofia rzuciła gdzieś zaczętego papierosa i, zwracając się do matki, zapytała:
— Nie przeszkadza wam ten mój hałas?
Matka odpowiedziała z rozdrażnieniem, którego nie umiała opanować:
— Nie pytajcie mnie. Ja nie rozumiem nic. Siedzę, słucham, myślę o sobie...
— Nie — wy powinniście rozumieć! — powiedziała Zofia. — Kobieta nie może nie rozumieć muzyki — zwłaszcza, jeśli jest jej smutno...
Uderzyła silnie po klawiszach i rozległ się głośny krzyk, jakby ktoś usłyszał straszną dla siebie wieść, która uderzyła go w samo serce i wyrwała mu ten wstrząsający dźwięk. Zadźwięczały przestraszone młode głosy, rzuciły się gdzieś pośpiesznie, w zamieszaniu. Znowu zakrzyczał gniewny, donośny głos zagłuszając wszystko. Widocznie zdarzyło się nieszczęście, ale wywołało nie skargę, lecz gniew. Potem zjawił się ktoś łagodny i silny i zaśpiewał prostą, piękną pieśń, namawiając do czegoś, wołając za sobą.
Serce matki napełniało pragnienie powiedzenia tym ludziom czegoś dobrego. Uśmiechała się upojona muzyką i odczuwała pragnienie zrobienia czegoś dla brata i siostry. I poszukawszy oczyma — co by tu takiego zrobić? — cichutko wyszła do kuchni nastawić samowar.
Ale pragnienie zrobienia dla nich czegoś nie znikało i nalewając herbatę mówiła z zawstydzeniem, jakby obdzielała równocześnie ciepłymi, wprost spod serca wyjętymi słowami i ich, i siebie:
— My, ludzie czarnego życia, wszystko czujemy, ale trudno nam wypowiedzieć to, wstydzimy się, że rozumiemy, a powiedzieć nie umiemy. I często — ze wstydu — gniewamy się na nasze myśli. Życie — ze wszystkich stron bije i kole, odpocząć się chce, a myśli — przeszkadzają.