Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/231

Ta strona została przepisana.

— Katorga albo wieczne osiedlenie na Syberii... — odpowiedziała cicho.
Trzech parobczaków spojrzało na nią jednocześnie, a Rybin spuścił głowę i zapytał powoli:
— A kiedy zaczynał tę sprawę, wiedział, co mu grozi?
— Wiedział — głośno powiedziała Zofia.
Wszyscy zamilkli nie poruszając się, jak gdyby zastygli w jednej chłodnej myśli.
— Tak! — ciągnął dalej Rybin surowo i poważnie. — Ja także myślę, że wiedział. Nie zmierzywszy — nie skakałby, człowiek z niego poważny. Słyszeliście, chłopcy? Wiedział człowiek, że bagnetem go pchnąć mogą i katorgą poczęstują, a — poszedł. Gdyby matka położyła się na jego drodze — przeszedłby po niej. Przeszedłby, Niłowna, po tobie?
— Przeszedłby! — wzdrygnąwszy się powiedziała matka i obejrzała się z westchnieniem.
Zofia milcząco pogładziła jej rękę i nachmurzywszy brwi patrzyła uporczywie na Rybina.
— Oto człowiek! — powiedział niegłośno i powiódł po wszystkich spojrzeniem swoich ciemnych oczu. I znowu sześciu ludzi zamilkło. Wąskie promyczki słońca wisiały w powietrzu jak złote wstążki. Gdzieś z przekonaniem krakała wrona. Matka oglądała się wokoło. Była rozstrojona wspomnieniami o Pierwszym Maja, tęsknotą za synem i za Andrzejem. Na maleńkiej polance walały się beczki od dziegciu, jeżyły się wykarczowane pnie. Dęby i brzozy cisnąc się wokoło polany, szły za nią niespostrzeżenie ze wszystkich stron. Związane tajemnicą ciszy, nieruchome, rzucały na ziemię ciemne, ciepłe cienie.
Nagle Jakub oderwał się od drzewa, odszedł na bok, zatrzymał się i, machnąwszy głową, zapytał sucho i głośno:
— To przeciw takim postawią mnie i Jefima?