Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/232

Ta strona została przepisana.

— A ty myślisz — przeciw komu? — odpowiedział Rybio posępnym pytaniem. — Duszą nas naszymi własnymi rękami — w tym sztuka!
— A ja mimo to pójdę do wojska! — niegłośno, ale z uporem oświadczył Jefim.
— Kto ci odradza? — zawołał Ignacy. — Idź!
I nie odrywając oczu od Jefima, powiedział z uśmiechem:
— Tylko, gdy będziesz do mnie strzelał, celuj w głowę... nie kalecz, ale od razu zabijaj!
— Słyszałem już to! — gwałtownie krzyknął Jefim.
— Poczekajcie, chłopcy! — przemówił Rybin. Powiódł po nich oczyma i podniósł rękę nieśpiesznym gestem. — Oto — kobieta! — powiedział wskazując na matkę. — Syn jej na pewno przepadł teraz...
— Po co to mówisz? — zapytała cicho i ze smutkiem matka.
— Trzeba! — odpowiedział ponuro. — Trzeba, żeby twoje włosy nie na darmo siwiały. No i co, czy złamali ją? Przyniosłaś książki, Niłowna?
Matka spojrzała na niego i, pomilczawszy chwilę, odparła:
— Przyniosłam...
— Tak! — powiedział Rybin uderzając dłonią po stole. — Od razu się domyśliłem, gdy tylko cię zobaczyłem, bo po cóż byś miała przychodzić, jeśli nie po to? Słyszeliście? Syna wytrącili z szeregu — matka zajęła jego miejsce!
Pogroził posępnie ręką i zaklął ordynarnie.
Matka zlękła się jego krzyku. Patrzyła na niego i widziała, że twarz Michała wyraźnie zmieniła się — schudł, broda zrobiła się nierówna, czuło się pod nią kości szczęk. Na niebieskawych białkach oczu ukazały się cieniutkie czerwone żyłki, jak gdyby długo nie spał, nos wydłużył się i zagiął drapieżnie. Otwarty kołnierz przepojonej dziegciem, niegdyś czerwonej koszuli, odsłaniał wystające kości oboj-