Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/238

Ta strona została przepisana.
VI

Dziegciarze przyszli zadowoleni, że ukończyli robotę.
Matka, zbudzona ich glosami, wyszła z szałasu ziewając i uśmiechając się.
— Wyście pracowali, a ja sobie spałam, jak jaka pani! — powiedziała obrzucając ich życzliwym spojrzeniem.
— Wybaczymy ci to — odezwał się Rybin. Był teraz spokojniejszy. Zmęczenie pochłaniało nadmiar podniecenia.
— Ignacy! — powiedział. — Zajmij się herbatą! My tu po kolei gospodarujemy — dzisiaj Ignacy karmi nas i poi!
— Ustąpiłbym chętnie swojej kolei! — zauważył Ignacy i zaczął zbierać szczapy i sęki do ogniska przysłuchując się rozmowie.
— Każdy chciałby być z gośćmi! — powiedział Jefim siadając obok Zofii.
— Pomogę ci, Ignacy — cicho odezwał się Jakub wchodząc do szałasu. Wyniósł stamtąd bochenek chleba i zaczął krajać go na kawałki rozkładając je po stole.
— Tss! — cicho zawołał Jefim. — Kaszle...
Rybin posłuchał i powiedział kiwnąwszy głową:
— Tak, idzie...
I zwróciwszy się do Zofii objaśnił:
— Zaraz przyjdzie świadek. Ja bym go oprowadzał po miastach, stawiałbym go na placach, żeby naród go słuchał. Mówi zawsze to samo, ale wszyscy powinni tego posłuchać...
Cisza i mrok stawały się głębsze, głosy ludzkie dźwięczały łagodniej. Zofia i matka przyglądały się chłopom — poruszali się powoli, ciężko, z jakąś szczególną ostrożnością, i także obserwowali kobiety.
Z lasu na polanę wyszedł wysoki, przygarbiony człowiek. Kroczył powoli mocno opierając się na kiju, i słychać było z daleka jego chrapliwy oddech.