Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/247

Ta strona została przepisana.

— No to żegnajcie! — powiedział Rybin ściskając rękę Zofii. — A jak was znaleźć w mieście?
— Mnie szukaj! — powiedziała matka.
Chłopcy powoli, ciasną grupą, podeszli do Zofii i ściskali jej w milczeniu rękę z niezdarną serdecznością. Na twarzach ich malowało się wyraźnie ukryte zadowolenie, wdzięczność i przyjaźń i zapewne te uczucia wprawiały ich w zakłopotanie swoją nowością. Uśmiechając się do Zofii suchymi po bezsennej nocy oczyma, patrzyli jej w twarz i przestępowali z nogi na nogę.
— Może wypijecie mleka na drogę? — powiedział Jakub.
— A czy jest mleko? — zapytał Jefim.
Ignacy zmieszany przygładził włosy i oznajmił:
— Nie ma — rozlałem...
I wszyscy trzej uśmiechnęli się.
Mówili o mleku, ale matka czuła, że myślą o czymś innym życząc bez słów Zofii i jej wszystkiego dobrego. Wzruszało to widocznie Zofię, wywoływało w niej wstydliwe zmieszanie, które pozwoliło jej powiedzieć tylko cicho:
— Dziękuję, towarzysze!
Spojrzeli po sobie, jak gdyby miękkie dotknięcie tego słowa wstrząsnęło nimi.
Rozległ się suchy kaszel chorego. Węgle w ognisku dogasały.
— Zegnajcie! — powtórzyli półgłosem chłopi. I to smutne słowo długo towarzyszyło kobietom.
Szły nie śpiesząc się, w mroku przedświtu, po leśnej ścieżce. Matka idąc za Zofią mówiła:
— Piękne to wszystko. Jakby we śnie — takie piękne! Chcą ludzie poznać prawdę, moja miła, chcą! Przypomina mi to cerkiew przed porannym nabożeństwem, w wielkie święto... Duchowny jeszcze nie przyszedł, ciemno jeszcze, cicho i straszno w cerkwi, a naród już się zbiera... Tam