Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/248

Ta strona została przepisana.

zapalą świece przed obrazem, tu zapalą i — po trochu wyganiają ciemność oświecając dom boży.
— Racja! — wesoło odparła Zofia. — Tylko tutaj bożym domem jest cała ziemia!
— Cała ziemia! — powtórzyła matka kiwając w zadumie głową. — Takie to piękne, że nawet trudno w to uwierzyć... Dobrzeście mówili, moja droga, bardzo dobrze! A ja bałam się, że się im nie spodobacie...
Zofia milczała chwilę, po czym odpowiedziała cicho i radośnie:
— Z nimi człowiek staje się prostszy...
Szły razem i rozmawiały o Rybinie, o chorym, o chłopcach, którzy słuchali z taką milczącą uwagą i tak niezręcznie a wymownie wyrażali swe uczucia wdzięczności i przyjaźni drobnymi oznakami troskliwości. Wyszły w pole. Słońce podnosiło się na ich spotkanie. Jeszcze niedostrzegalne dla oka, rozłożyło już na niebie przeźroczysty wachlarz różanych promieni i krople rosy w trawie rozbłysły różnobarwnymi iskrami wiosennej radości. Budziły się ptaki i ożywiały poranek wesołym dzwonieniem. Krakając z zafrasowaniem, ciężko poruszając skrzydłami, leciały tłuste wrony, gdzieś świstała lękliwie wilga. Odkrywała się niezmierzona dal zdejmując na spotkanie słońca nocne cienie ze swoich pagórków.
— Bywa czasem, że mówi i mówi człowiek, a nie rozumiesz go, dopóki nie uda mu się powiedzieć jakiegoś jednego, prostego słowa, które nagle rozjaśnia wszystko! — opowiadała w zamyśleniu matka. — Tak i z tym chorym. Słyszałam przecie i sama wiem, jak wyciskają ostatnie siły z robotników we fabrykach i wszędzie. Ale przywykasz do tego od maleńkości i nie bardzo już się tym przejmujesz. A on nagle powiedział o takiej krzywdzie i obrazie, o takim świństwie! Boże! Czyż dlatego całe swoje życie robotnik