Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/260

Ta strona została przepisana.

Pobiegła szybko po schodach, weszła do pokoju Jegora, który leżał na kanapie, i wyszeptała bez tchu:
— Mikołaj uciekł... z więzienia...
— Który? — zapytał ochrypłym głosem Jegor podnosząc głowę z poduszki. — Jest ich tam dwóch...
— Wiesowszczikow... idzie tutaj!...
— Cudownie!
A on wszedł już do pokoju, zamknął drzwi na haczyk, zdjął czapkę i śmiejąc się cicho, przygładził włosy na głowie.
Jegor podniósł się opierając się na łokciach, odchrząknął, kiwnął głową.
— Pozwólcie...
Uśmiechając się szeroko, Mikołaj podszedł do matki, chwycił jej rękę.
— Gdybym cię nie był zobaczył, to choć z powrotem do więzienia wracaj! Nikogo w mieście nie znam, a do osady pójdę — schwycą od razu. Chodzę i myślę — głupiec ze mnie! Po co uciekłem? Nagle widzę — Niłowna biegnie! Ja za tobą...
— Jak uciekłeś? — zapytała matka.
Usiadł niezręcznie na brzegu kanapy i mówił zmieszany wzruszając ramionami:
— Nadarzyła się sposobność. Byłem na spacerze, a kryminalni zaczęli bić dozorcę. Jest tam jeden taki, były żandarm, wygnany za kradzież — szpieguje, donosi, żyć nikomu nie daje! Biją go więc — zamieszanie, dozorcy zlękli się, biegają, gwiżdżą. Widzę — brama otwarta, plac, miasto... I wyszedłem nie śpiesząc się... Jak we śnie. Odszedłem trochę, opamiętałem się — dokąd iść? Patrzę — a brama więzienna już zamknięta...
— Hm! — powiedział Jegor. — A możebyście, mój panie, wrócili, zapukali do drzwi i poprosili, żeby was wpuszczono... Wybaczcie, zapomniałem się trochę.