Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/261

Ta strona została przepisana.

— Tak — ciągnął dalej z uśmiechem Mikołaj — wiem, że to głupio, ale nieprzyjemnie mi wobec towarzyszy... Nikomu nic nie powiedziałem... i idę sobie... Więc idę, widzę — nieboszczyka niosą, dziecko. Poszedłem za trumną, schyliłem głowę, nie patrzę na nikogo. Posiedziałem na cmentarzu, owionęło mnie powietrze i przyszła mi do głowy jedna myśl...
— Jedna? — zapytał Jegor i westchnąwszy dorzucił. — Myślę, że nie jest jej tam ciasno...
Wiesowszczikow zaśmiał się nieurażony i potrząsnął głową:
— No, teraz nie mam już takiej pustej głowy, jak dawniej. A ty, Jegorze Iwanowiczu, ciągle chorujesz...
— Każdy robi co może! — odpowiedział Jegor kaszląc.
— Mów dalej.
— Potem poszedłem do muzeum. Chodziłem tam, patrzyłem i wciąż myślę — jak i dokąd teraz? Nawet rozgniewałem się na siebie. I jeść mi się bardzo zachciało. Wyszedłem na ulicę, chodzę, złoszczę się... Widzę — policjanci przyglądają się wszystkim... No, myślę, z moim pyskiem szybko znajdę się na bożym sądzie!... Nagle Niłowna biegnie mi naprzeciw! Odsunąłem się, a potem za nią — ot i wszystko!
— A ja cię nawet nie zauważyłam! — z zawstydzeniem powiedziała matka. Przyglądała się Wiesowszczikowi i wydało się jej, że zrobił się jakiś lżejszy.
— Pewnie towarzysze się niepokoją... — powiedział drapiąc się w głowę Mikołaj.
— A władzy to ci nie żal? Ona się także niepokoi! — zauważył Jegor. Otworzył usta i zaczął tak poruszać wargami, jak gdyby przeżuwał powietrze.
— Jednakże — żart na stronę! Trzeba cię ukryć, co nie jest łatwe, chociaż przyjemne. Gdybym mógł wstać.