Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/266

Ta strona została przepisana.

— Chcecie dyżurować przy nim na zmianę ze mną? Tak? Dobrze. A teraz idźcie czym prędzej...
Łagodnie, ale stanowczo ujęła matkę pod rękę, wyprowadziła ją za drzwi i tam powiedziała cicho:
— Nie obrażajcie się, że wyprowadzam was! Ale rozmowa jest dla niego szkodliwa... A ja... mam nadzieję...
Ścisnęła ręce, palce jej zatrzeszczały, a zmęczone powieki przykryły oczy...
To usprawiedliwienie zmieszało matkę.
— Co wy? — wyjąkała.
— Uważajcie, czy nie ma szpicli! — cicho powiedziała kobieta. Podniosła rękę do twarzy, potarła skronie. Wargi jej drżały, twarz stała się łagodniejsza.
— Wiem!... — odpowiedziała nie bez dumy matka.
Wyszedłszy z bramy, zatrzymała się na chwilę poprawiając chusteczkę i niespostrzeżenie, ale uważnie rozejrzała się wokoło. Umiała już prawie bez omyłki odróżnić w ulicznym tłumie szpicla. Znała już dobrze tę umyślnie podkreślaną niedbałość chodu, sztuczną swobodę gestów, wyraz zmęczenia i nudy na twarzy, źle skrywany trwożny błysk niespokojnych, nieprzyjemnie przenikliwych oczu. Tym razem nie zauważyła znajomej twarzy i nie śpiesząc poszła przez ulicę, wzięła dorożkę i kazała się zawieźć na rynek. Kupując ubranie dla Mikołaja, targowała się zawzięcie z handlarzami i klęła przy tym swego męża — pijanicę, którego musi każdego niemal miesiąca na nowo ubierać... Ten koncept robił małe wrażenie na handlarzu, ale podobał się bardzo jej samej — podczas drogi zastanowiła się, że policja na pewno zrozumie, iż Mikołaj musi zmienić ubranie i pośle szpicli na rynek. Z takimi samymi naiwnymi ostrożnościami wróciła do mieszkania Jegora, po czym musiała jeszcze odprowadzić Mikołaja na kraniec miasta. Szli oboje po przeciwległych stronach ulicy i matkę bawił a zarazem sprawiał jej przyjemność widok Miko-