Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/267

Ta strona została przepisana.

łaja, który kroczył ciężko, ze spuszczoną głową plącząc się w długich połach rudawego palta i poprawiając zlatujący mu na nos kapelusz. Na jednej z odludnych ulic spotkali się z Szaszą i matka pożegnawszy się z Mikołajem kiwnięciem głowy, poszła do domu.
— A Paweł siedzi. I — Andrzej... — myślała ze smutkiem.

X

Mikołaj powitał ją smutnym okrzykiem: — Wiecie, z Jegorem jest bardzo źle! Bardzo! Zawieźli go do szpitala. Była tu Ludmiła. Prosiła, żebyście tam przyszli do niej...
Mikołaj poprawił nerwowym ruchem okulary, pomógł jej włożyć kaftan i, ściskając jej rękę w swojej suchej i ciepłej ręce, powiedział drżącym głosem:
— Tak! Weźcie z sobą to zawiniątko. Urządziliście Wiesowszczikowa? — Wszystko dobrze...
— Ja także przyjdę do Jegora...
Matce kręciło się w głowie ze zmęczenia, a pełen lęku nastrój Mikołaja budził w niej przeczucie nieszczęścia.
— Umiera... — tępo kołatała w głowie niejasna myśl.
Ale gdy przyszła do maleńkiego, czystego i jasnego pokoiku szpitalnego i zobaczyła, że Jegor siedząc na posłaniu wśród stosu białych poduszek, śmieje się ochryple — uspokoiła się od razu.
Stanęła z uśmiechem w drzwiach i słuchała, jak chory mówi do doktora:
— Leczenie to reforma...
— Nie błaznuj, Jegorze! — cienkim głosem wołał zafrasowany doktor.
— A ja — rewolucjonista — nienawidzę reform....