Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/270

Ta strona została przepisana.

Przysłuchiwała się jakiś czas jego oddechowi, potem obejrzała się, siedziała nieruchomo jeszcze kilka minut, opanowana chłodnym smutkiem, i zdrzemnęła się.
Zbudził ją ostrożny szelest za drzwiami, wzdrygnęła się i zobaczyła otwarte oczy Jegora.
— Wybacz, zasnęłam! — powiedziała cichutko.
— I ty wybacz... — powtórzył równie cicho.
Do okna zaglądał wieczorny mrok, chłodny zmierzch nużył oczy, wszystkie kształty stały się niewyraźne, twarz chorego była ciemna.
Rozległ się znowu szelest i głos Ludmiły:
— Siedzą w ciemnościach i szepczą. Gdzie tu jest kontakt?
Pokój zalało nagle białe, nieprzyjemne światło. Pośrodku pokoju stała Ludmiła, cała w czerni, wysoka i prosta.
Jegor wzdrygnął się całym ciałem i podniósł rękę do piersi.
— Co? — krzyknęła Ludmiła podbiegając do niego.
Patrzył na matkę nieruchomymi oczyma, które teraz wydawały się duże i dziwnie błyszczące.
Szeroko otworzył usta, uniósł głowę, a rękę wyciągnął przed siebie. Matka ostrożnie ujęła jego rękę i, wstrzymując oddech, patrzyła w twarz Jegora. Kurczowym, silnym ruchem odrzucił głowę i powiedział głośno:
— Nie mogę — skończone!...
Ciało jego drgnęło łagodnie, głowa opadła bezsilnie na ramię, w szeroko otwartych oczach odbiło się martwym blaskiem światło palącej się nad łóżkiem lampy.
— Drogi mój! — wyszeptała matka.
Ludmiła odeszła powoli od łóżka, zatrzymała się przy oknie i patrząc gdzieś, przed siebie, powiedziała nieznanym matce, niezwykle donośnym głosem:
— Umarł...