Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/273

Ta strona została przepisana.

zmięte, wystraszone dźwięki, pośpieszne szurganie nóg, jęki, żałosny szept. Ludzie, stojący nieruchomo przy oknie, patrzyli w ciemność i milczeli.
Matka poczuła się zbyteczna i, ostrożnie oswobodziwszy rękę, ukłoniła się Jegorowi i skierowała się ku drzwiom.
— Odchodzicie? — zapytał cicho doktor nie oglądając się.
— Tak...
Na ulicy pomyślała o Ludmile i o jej skąpych łzach.
— I płakać nawet nie umie...
Ostatnie słowa Jegora wyrwały jej ciche westchnienie. Krocząc powoli po ulicy, wspominała jego żywe oczy, jego żarty, opowiadania o życiu.
— Dobremu człowiekowi żyć trudno, umierać — łatwo. Jak też to ja będę umierać?...
Potem wyobraziła sobie Ludmiłę i doktora przy oknie w białym, zbyt jasnym pokoju, martwe oczy Jegora za nimi i, opanowana przygnębiającą litością dla ludzi, westchnęła ciężko i przyśpieszyła kroku — jakieś niejasne uczucie popędzało ją.
— Trzeba prędzej! — myślała poddając się tej smutnej, ale rześkiej wewnętrznej sile popychającej ją naprzód.

XI

Cały następny dzień matka spędziła na bieganinie, zajęta urządzaniem pogrzebu. Wieczorem, gdy wraz z Mikołajem i Zofią piła herbatę, zjawiła się Saszeńka, dziwnie głośna i ożywiona. Na policzkach jej paliły się rumieńce, oczy błyszczały wesoło. Matce wydało się, że dziewczyna pełna jest jakiejś radosnej nadziei. Nastrój jej rażąco, burzliwie wdzierał się w smutny ton wspomnień o zmarłym