Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/274

Ta strona została przepisana.

i nie zlewając się z nim, zmieszał i oślepił wszystkich, niby ogień, który niespodzianie zapalił się w ciemnościach. Mikołaj stukając w zamyśleniu palcem po stole, powiedział:
— Niepodobni dziś jesteście do siebie, Sasza...
— Tak? Może być! — odpowiedziała i zaśmiała się radośnie.
Matka spojrzała na nią z milczącym wyrzutem, a Zofia tonem upomnienia zauważyła:
— Mówiliśmy teraz o Jegorze Iwanowiczu...
— Jaki to był cudowny człowiek! Nieprawda? — zawołała Sasza. — Nie widziałam go nigdy bez uśmiechu na twarzy, bez żartu! A jak pracował! To był artysta rewolucji! Władał rewolucyjną myślą jak prawdziwy mistrz! Z jaką prostotą i siłą odmalowywał obrazy kłamstwa, gwałtu i obłudy!
Mówiła półgłosem, z uśmiechem zadumy w oczach, ale uśmiech ten nie gasił w jej spojrzeniu innego ognia, ognia radości, której nikt nie rozumiał, ale którą wszyscy widzieli wyraźnie.
Nie chcieli jednak zastąpić nastroju smutku po towarzyszu uczuciem wniesionego przez Saszę wesela. I broniąc bezwiednie swego smutnego prawa do żałoby, starali się mimo woli wciągnąć dziewczynę w krąg swojego nastroju...
— I oto umarł! — patrząc uważnie na dziewczynę powiedziała z naciskiem Zofia.
Szasza obrzuciła wszystkich szybkim, pytającym spojrzeniem. Brwi jej nachmurzyły się. Spuściła głowę i milczała poprawiając powolnym gestem włosy.
— Umarł! — powiedziała głośno po chwili i znowu spojrzała po wszystkich wyzywająco:
— Co to znaczy — umarł? Co umarło? Czy umarł mój szacunek dla Jegora, moja miłość do towarzysza, pamięć o jego pracy? Czy umarła ta praca, czy znikły te uczucia, które wzbudził