Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/278

Ta strona została przepisana.

— Idziecie pojutrze na widzenie, więc trzeba będzie oddać Pawłowi karteczkę. Rozumiecie, trzeba wiedzieć...
— Rozumiem, rozumiem! — odpowiedziała pośpiesznie. — Już ja oddam!
— Odchodzę! — oświadczyła Sàsza i uścisnąwszy w milczeniu wszystkie ręce wyszła szczególnie twardym krokiem, prosta i sucha.
Zofia położyła ręce na ramionach matki i zapytała z uśmiechem kołysząc ją na krześle:
— Niłowna, kochalibyście taką córkę?
— O Boże! Zebyż choć jeden dzień widzieć ich razem! — zawołała Własowa bliska płaczu.
— Tak — trochę szczęścia robi dobrze każdemu! — półgłosem zauważył Mikołaj. — Ale nie ma ludzi, którzy by pragnęli odrobiny szczęścia. A jeśli jest go dużo — robi się lanie...
Zofia usiadła do fortepianu i zaczęła grać coś smutnego.

XII

Na drugi dzień rankiem kilka dziesiątków mężczyzn i kobiet stało u bramy szpitalnej oczekując, kiedy wyniosą na ulicę trumnę ich towarzysza. Wokół nich kręcili się ostrożnie szpicle, łowili czujnymi uszami pojedyncze głosy, notowali sobie w pamięci twarze, zachowanie się, słowa. A z drugiej strony ulicy patrzyła na nich grupa policjantów z rewolwerami u pasa. Bezczelność szpiclów, szydercze uśmiechy policji i jej gotowość okazania swojej siły, drażniły tłum. Niektórzy, ukrywając swoje rozdrażnienie, żartowali, inni patrzyli ponuro w ziemię starając się nie dostrzegać tego, co było obraźliwe, jeszcze inni nie hamując gniewu szydzili z administracji, która lęka się ludzi uzbrojonych tylko słowem. Bladoniebieskie, jesienne niebo patrzyło jasnym spojrzeniem w ulicę wybrukowaną