Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/280

Ta strona została przepisana.

Zagłuszając wrzawę, zabrzmiał donośny i wyrazisty głos:
— Żądamy, by nie przeszkadzano nam w oddawaniu ostatniej posługi temu, któregoście zamęczyli...
Ktoś wysoko i cienko zaśpiewał:

Ofiarą-ście padli...

— Proszę zdjąć wstążki! Jakowlew,oóbetnij!
Słychać było szczęk wyjmowanej szabli.
Matka zamknęła oczy w oczekiwaniu krzyku. Jednakże uciszyło się... Ludzie szemrali, odgryzali się jak zaszczute wilki, ale spuściwszy nisko głowy ruszali naprzód, napełniając ulicę szuraniem kroków.
Na przedzie płynęła w powietrzu ogołocona trumna ze zmiętymi wiankami i, przechylając się z boku na bok, jechali na koniach policjanci.
Matka szła chodnikiem i nie widziała trumny w gęstym, otaczającym ją ciasno tłumie, który niespostrzeżenie wzrósł i zapełnił całą szerokość ulicy. Za tłumem wznosiły się szare postacie jeźdźców, z boku trzymając ręce na szablach, kroczyła piesza policja, wszędzie migały znane matce ostre oczy szpicli, uważnie obmacujące twarze ludzkie.

Żegnaj, towarzyszu nasz, żegnaj...

zaśpiewały smutnie dwa piękne głosy.
— Nie trzeba! — rozległ się okrzyk. — Idźmy w milczeniu, panowie!
W tym okrzyku było coś surowego i sugestywnego. Smutna pieśń urwała się, rozmowy stały się cichsze i tylko twarde uderzenia nóg o kamienie napełniały ulicę głuchym, miarowym dźwiękiem. Dźwięk ten podnosił się nad głowami ludzi płynąc w przeźroczyste niebo, i wstrząsał powietrzem niby odgłos pierwszego gromu, oddalonej jeszcze burzy. Chłodny wiatr wzmagał się i niósł wrogo na spotkanie ludzi pył i śmiecie ulic miasta. Rozdymał suknie i włosy, oślepiał oczy, bił w pierś, plątał się pod nogami...