Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/281

Ta strona została przepisana.

Ten milczący pogrzeb bez popów i bez chwytającego za serce żałobnego śpiewu, te zadumane twarze i nachmurzone brwi, budziły w matce trwogę, i myśl jej krążąc powoli, ubierała wrażenia w smutne słowa:
— Niedużo was jest, tych, którzy za prawdą...
Szła ze spuszczoną głową i wydawało się jej, że to nie Jegora chowają, ale chowają coś, do czego przywykła, bliskiego i potrzebnego. Było jej smutno i nieswojo. Serce jej napełniało szorstkie i trwożne uczucie niezgody z ludźmi odprowadzającymi Jegora.
— Oczywiście — myślała — Jegoruszka w Boga nie wierzył i wszyscy oni także...
Ale nie chciała dokończyć swojej myśli i wzdychała chcąc zepchnąć ciężar z serca.
— O Jezu! Jezu! Czy i mnie także tak...
Przyszli na cmentarz i długo krążyli po wąskich ścieżkach między grobami aż w końcu wyszli na otwartą przestrzeń, usianą niziutkimi białymi krzyżami. Stłoczyli się koło mogiły, umilkli. I to surowe milczenie żywych wśród mogił zwiastowało coś strasznego. Serce matki wzdrygnęło się i zamarło w oczekiwaniu. Między krzyżami świstał i wył wiatr, na weku trumny smutno drżały zmięte kwiaty...
Policja wyprężyła się patrząc czujnie na swego dowódcę. Nad mogiłą stanął wysoki, młody człowiek bez czapki, z długimi włosami, o bladej twarzy i czarnych brwiach. I jednocześnie rozległ się chrapliwy głos naczelnika policji:
— Panowie...
— Towarzysze! — głośno i dźwięcznie zaczął czarnobrewy.
— Przepraszam! — krzyknął policjant. — Oznajmiam, że nie mogę dopuścić do przemówień...
— Powiem tylko kilka słów! — spokojnie oświadczył młody człowiek. — Towarzysze! Nad mogiłą naszego na-