Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/284

Ta strona została przepisana.

— Prędzej! — nagliła matka idąc pośpiesznie ku maleńkiej furtce w ogrodzeniu cmentarnym. Wydawało się jej, że tam, za ogrodzeniem, w polu, ukryła się czekająca na nich policja i że gdy tylko wyjdą, rzuci się na nich i zacznie bić. Ale gdy otworzywszy ostrożnie drzwiczki, wyjrzała w pole spowite szarą tkaniną jesiennego mroku, cisza i odludzie uspokoiły ją od razu.
— Dajcie no, zawiążę wam twarz — powiedziała.
— Nie trzeba. I tak mi nie wstyd! Bitka była uczciwa: on — mnie, ja — jego...
Matka naprędce obwiązała mu ranę. Widok krwi napełniał jej serce żałością i gdy palce jej namacały ciepłą wilgoć, wstrząsnął nią dreszcz przerażenia. W milczeniu, pośpiesznie, poprowadziła rannego przez pole trzymając go za rękę. Oswobodziwszy usta, zapytał z uśmiechem w głosie:
— Dokąd mnie prowadzicie; towarzyszko? Mogę sam iść!...
Ale czuła, że chwieje się, nogi jego stąpają niepewnie, ręka drży. Mówił słabnącym głosem i zadawał pytania nie czekając odpowiedzi:
— Jestem blacharz Iwan — a wy kto jesteście? Było nas trzech w kółku Jegora Iwanowicza — trzech blacharzy... a wszystkich — jedenastu. Bardzośmy go kochali, wieczny mu odpoczynek! Chociaż — nie wierzę w Boga...
Na jednej z ulic matka wzięła dorożkę i usadowiwszy w niej Iwana szepnęła mu:
— Teraz milcz! — i ostrożnie owinęła mu usta chusteczką.
Podniósł rękę do twarzy, ale nie mógł już oswobodzić ust, ręka opadła mu bezsilnie na kolana. Mimo to mruczał dalej przez chusteczkę: