Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/291

Ta strona została przepisana.

szerokimi kręgami po ciemnej, stojącej powierzchni życia rozchodziły się fale, budziła się senna myśl, wyrobiony przez przyzwyczajenie, spokojny stosunek do treści dnia zaczynał się chwiać. Wszystko to widziała jaśniej od innych, gdyż lepiej od nich znała jednostajne i posępne oblicze życia i teraz, widząc na nim zmarszczki żłobione przez myśl i rozdrażnienie, i cieszyła się, i lękała. Cieszyła się, gdyż uważała, że jest to dzieło jej syna, bała się, bo wiedziała, że jeśli wyjdzie z więzienia, to stanie na czele wszystkich, w najniebezpieczniejszym miejscu i — zginie.
Niekiedy obraz syna rozrastał się w jej myślach do rozmiarów bajecznego bohatera, łączył w sobie wszystko, co szlachetne — wszystkie śmiałe słowa, które słyszała, wszystkich ludzi, którzy jej się podobali, wszystko, co znała bohaterskiego i jasnego. I wówczas wzruszona i dumna rozkoszowała się nim w cichym zachwycie i pełna nadziei myślała:
— Wszystko będzie dobrze, na pewno!
Jej miłość — miłość matki — rozpalała się ściskając niemal do bólu serce, ale potem uczucia macierzyńskie zaczynały hamować w niej wzrost uczuć ogólnoludzkich, spalały je i w szarym popiele lęku nieśmiało trzepotała już tylko jedna posępna myśl:
— Zginie... przepadnie!...

XIV

W południe siedziała w więziennej kancelarii naprzeciw Pawła. Poprzez przesłaniającą jej oczy mgłę przypatrywała się brodatej twarzy i szukała sposobności podania mu ściśniętej mocno między pakami karteczki.
— Zdrów jestem i wszyscy zdrowi! — mówił półgłosem Paweł. — No, a co u ciebie?