Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/294

Ta strona została przepisana.

Nachmurzyła brwi i patrzyła w twarz matki znieruchomiałymi oczyma.
— Czy ja wiem — zastanawiała się matka. — Dlaczego nie uciec, jeżeli nie ma niebezpieczeństwa?
Sasza potrząsnęła głową i spytała sucho:
— Nie wiecie, co można dać jeść choremu? Prosi o jedzenie.
— Wszystko można, wszystko! Ja zaraz...
Poszła do kuchni, a Sasza powoli podążyła za nią.
— Pomóc wam?
— Dziękuję. Co wy?!
Matka nachyliła się nad piecem zdejmując garnek. Dziewczyna powiedziała do niej cicho:
— Poczekajcie...
Twarz jej pobladła, oczy rozszerzyły się i drżące usta zaszeptały gorąco i pośpiesznie:
— Chcę was poprosić. Wiem, że on się nie zgodzi! Namówcie go! Powiedzcie mu, że jest potrzebny, że jest niezbędny dla sprawy! Że boję się, że zachoruje. Widzicie sami — rozprawa nie jest jeszcze wyznaczona...
Mówiła z widoczną trudnością. Wyprężyła się cała, patrzyła w bok, głos jej załamywał się. Opuściła ze znużeniem powieki, przygryzła usta, a kurczowo zaciśnięte palce jej rąk chrzęściły.
Matka była oszołomiona jej wybuchem, ale zrozumiała go i, wzruszona, pełna uczucia smutku, objęła Saszę i odpowiedziała cichutko:
— Nikogo on nie posłucha, droga moja! Nikogo prócz siebie — nikogo!
Milczały obie, przytuliwszy się mocno do siebie. Po czym Sasza ostrożnie zdjęła ze swych ramion ręce matki i powiedziała wzdrygając się:
— Tak — macie słuszność! Wszystko to głupstwo, nerwy...