Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/297

Ta strona została przepisana.

— Będziecie musieli, Niłowna, znowu wybrać się na wieś.
— No, więc cóż? Kiedy?
— Za trzy dni — możecie?
— Dobrze.
— Jedźcie! — półgłosem poradził Mikołaj. — Najmijcie pocztowe konie i proszę was, pojedźcie inną drogą, przez Nikolską gminę.
Zamilkł i spochmurniał. Było mu z tym nie do twarzy, szpeciło ją, dziwnie zmieniając jej spokojny wyraz.
— Przez Nikolskie daleko! — zauważyła matka. — I konie drogo kosztują...
— Wiecie co — ciągnął dalej Mikołaj — ja w ogóle jestem przeciwny temu wyjazdowi. Tam jest niespokojnie. Były już aresztowania. Wzięto jakiegoś nauczyciela. Trzeba działać ostrożniej. Należało by przeczekać pewien czas...
Zofia postukała palcami po stole i zauważyła:
— Zachowanie ciągłości w rozpowszechnianiu literatury jest dla nas bardzo ważne. Nie boicie się jechać, Niłowna? — spytała nagle.
Matka poczuła się dotknięta.
— Czy bałam się kiedykolwiek? I za pierwszym razem nie czułam strachu, a teraz... — i, nie skończywszy zdania, spuściła głowę. Za każdym razem, gdy pytano ją, czy nie boi się, czy jej to odpowiada, albo czy może to lub tamto zrobić, słyszała w tych pytaniach prośbę i wydawało się jej, że ci ludzie odsuwają ją od siebie, odnoszą się do niej inaczej niż do siebie wzajemnie.
— Niepotrzebnie pytacie się mnie, czy się boję — powiedziała wzdychając. — Wy nie pytacie się przecie jeden drugiego, czy się boi...
Mikołaj pośpiesznie zdjął okulary, włożył je znowu i uważnie popatrzył w twarz siostry.