Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/298

Ta strona została przepisana.

Zawstydzone milczenie zaniepokoiło Własową, zmieszana podniosła się z krzesła chcąc im coś powiedzieć, ale Zofia dotknęła jej ręki i poprosiła cichutko:
— Wybaczcie mi! Już nigdy nie będę!
To rozśmieszyło matkę i po kilku minutach wszyscy troje zgodnie i starannie omawiali sprawę wyjazdu na wieś.

XV

O świcie matka trzęsła się na pocztowej bryczce po rozmiękłej od jesiennych deszczów drodze. Dął wilgotny wiatr, bryzgało błoto, woźnica siedząc na koźle półobrócony do niej, skarżył się smutnym, nosowym głosem:
— Mówię mu — mojemu bratu niby — cóż, dzielmy się! Zaczęliśmy się dzielić...
Nagle chlasnął batem lewego konia i ze złością wrzasnął:
— Nno! Dalej, cholero!...
Tłuste jesienne wrony kroczyły zafrasowane po nagich pastwiskach. Wiatr napadał na nie z chłodnym świstem. Wrony nastawiały boki pod uderzenia wiatru, który rozdymał im pióra, zwalał je z nóg. Wówczas ustępowały przed siłą i kilkoma leniwymi poruszeniami skrzydeł przelatywały na inne miejsce.
— No i obdzielił mnie. Widzę, nie ma się za co uchwycić... — mówił woźnica.
Matka słyszała jego słowa jakby przez sen. Pamięć jej odtwarzała długi łańcuch zdarzeń, które przeżyła w ciągu ostatnich lat, i przeglądając je, widziała wszędzie siebie. Dawniej życie tworzyło się gdzieś daleko od niej, nie wiadomo przez kogo i po co, a oto teraz wiele spraw dzieje się w jej oczach i z jej pomocą. I to budziło w niej złożone uczucie — nieufności do siebie i zadowolenia z siebie, zdziwienia i cichego smutku...