Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/301

Ta strona została przepisana.

placu szedł Rybin ze związanymi na plecach rękami, a obok niego kroczyło dwóch setników[1], miarowo uderzając o ziemię pałkami. Przed gankiem urzędu stała grupa ludzi i czekała w milczeniu.
Matka patrzyła oszołomiona nie odrywając oczu — Rybin mówił coś, słyszała jego głos, ale słowa znikały bez echa w ciemnej, drżącej pustce jej serca.
Ocknęła się, schwyciła oddech — przed gankiem stał chłop z szeroką, jasną brodą, uważnie patrząc jej w twarz niebieskimi oczyma. Kaszląc i rozcierając szyję osłabłymi ze strachu rękami, spytała go z trudem:
— Co to takiego?
— A no — popatrzcie! — odpowiedział chłop i odwrócił się. Podszedł jeszcze jeden chłop i stanął obok niego.
Setnicy zatrzymali się przed tłumem, który rósł szybko, ale w milczeniu i nagle podniósł się nad nim niski głos Rybina:
— Prawosławni! Czy słyszeliście o prawdziwym pisaniu, w którym stała prawda o waszym chłopskim życiu? Za nie właśnie cierpię, to ja rozdawałem te pisma narodowi!
Ludzie okrążyli ciaśniej Rybina. Głos jego brzmiał spokojnie, miarowo. To otrzeźwiło matkę.
— Słyszysz? — trąciwszy w bok niebieskookiego chłopa, zapytał go cichutko drugi. Ten nie odpowiadając, podniósł głowę i spojrzał znowu w twarz matce. Drugi chłop popatrzył także na nią. Był młodszy od pierwszego, z ciemną, rzadką bródką i pstrą od piegów, chudą twarzą. Obydwaj odsunęli się od ganku.
— Boją się! — mimochodem zauważyła matka.

Uwaga jej zaostrzała się. Z wysokości ganku widziała wyraźnie skatowaną, czarną twarz Michała, dostrzegała

  1. Kolejni dyżurni (jeden ma sto chat) obowiązani do spełniania posług administracyjnych w gminie. — Przyp. tłum.