Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/302

Ta strona została przepisana.

gorący blask jego oczu. Pragnęła, by i on ją zobaczył, i uniosła się na palcach wyciągając w jego stronę szyję.
Ludzie patrzyli na niego pochmurnie, z niedowierzaniem i milczeli. Tylko w tylnych rzędach tłumu słychać było przytłumione rozmowy.
— Chłopi! — mówił Rybin pełnym i mocnym głosem. — Wierzcie tym papierom — ja za nie może na śmierć pójdę. Bito mnie, męczono, chciano ze mnie wydobyć, skąd je wziąłem. I będą jeszcze bić — wszystko zniosę! Bo w tych papierach jest prawda, prawda, która powinna być dla nas droższa od chleba — ot co!
— Po co on to mówi? — wyrwał się cichy okrzyk jednemu z chłopów przy ganku. Niebieskooki odpowiedział powoli:
— Teraz wszystko jedno! Dwóch śmierci nie ma, a jednej się nie uniknie...
Ludzie stali w milczeniu patrząc ponuro, spode łba. Wszystkich przygniatało coś niewidzialnego, ciężkiego.
Na ganku zjawił się przodownik i, zataczając się, zaryczał pijackim głosem:
— Kto tu mówi?
Stoczył się nagle z ganku, schwycił Rybina za włosy i, ciągnąc go za głowę w przód i w tył, wrzeszczał:
— To ty mówisz, psi synu — ty?
Tłum zachwiał się i zahuczał. Matka w bezsilnym smutku opuściła głowę. I znowu rozległ się głos Rybina:
— Przypatrzcie się, dobrzy ludzie...
— Milczeć! — przodownik uderzył go w ucho. Rybin zachwiał się na nogach, poruszył ramionami.
— Związali wam ręce i męczą jak chcą...
— Setnicy! Prowadźcie go! Rozchodzić się! — skacząc przed Rybinem jak łańcuchowy pies przed kawałkiem mięsa, przodownik uderzał go kułakiem w twarz, w pierś, w brzuch.