Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/304

Ta strona została przepisana.

jąc głowami. Ale coraz więcej zbiegało się, źle i w pośpiechu odzianych, podnieconych ludzi. Kipieli niby ciemna piana wokół Rybina, a on stał pośród nich jak kaplica w lesie. Podniósł ręce nad głową i potrząsając nimi krzyczał w tłum:
— Dziękuję wam, dobrzy ludzie, dziękuję! Powinniśmy sami sobie nawzajem ręce oswobadzać — tak! Któż inny nam pomoże?
Otarł brodę i znowu podniósł rękę całą we krwi.
— Oto krew moja — za prawdę się leje!
Matka zeszła z ganku, ale z ziemi nie było widać Michała otoczonego ludem, więc znowu weszła na stopnie. W piersiach czuła żar. Trzepotało w nich coś niejasnego i radosnego.
— Chłopi! Szukajcie tego pisania, czytajcie, nie wierzcie władzom i popom, gdy mówią, że ci ludzie, którzy niosą wam prawdę, to bezbożnicy i buntownicy. Prawda chodzi potajemnie po ziemi i szuka sobie gniazda wśród narodu. Dla władz jest ona ogniem i nożem — nie mogą jej przyjąć, gdyż zarżnie je ona; spali! Prawda to dobry przyjaciel dla was, ale śmiertelny wróg dla władzy! Oto dlaczego się kryje!...
W tłumie wybuchnęło znowu kilka okrzyków.
— Słuchajcie, prawosławni!...
— Ech, bracie, zginiesz ty...
— Kto cię wydał?
— Pop! — odpowiedział jeden z setników.
Dwóch chłopów zaklęło siarczyście.
— Uwaga, chłopcy! — rozległ się ostrzegawczy okrzyk.

XVI

W stronę tłumu szedł komisarz policji, wysoki, tęgi człowiek z okrągłą twarzą. Czapkę miał włożoną na