Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/305

Ta strona została przepisana.

bakier, jeden wąs zakręcony do góry, a drugi opuszczony w dół, na skutek czego cała jego twarz wydawała się krzywa. Szpecił ją tępy, martwy uśmiech. W lewej ręce trzymał szablę, prawą wymachiwał w powietrzu. Słychać było jego ciężkie i twarde kroki. Tłum rozstępował się przed nim. Coś posępnego i przygniatającego zjawiło się na twarzach, hałas milkł, zniżał się, jakby uciekał w ziemię. Matka czuła, że na jej czole drży skóra, a oczy pieką ją. Chciała znowu zejść w tłum, nachyliła się i zamarła w tej naprężonej pozycji.
— Co to ma znaczyć? — zapytał komisarz zatrzymując się naprzeciw Rybina i mierząc go oczyma. — Dlaczego ręce nie związane? Setnicy! Związać!
Głos miał wysoki, dźwięczny, ale bezbarwny.
— Były związane — naród rozwiązał! — odpowiedział jeden z setników.
— Co?! Naród? Jaki naród?
Komisarz spojrzał na ludzi stojących przed nim półkolem. I tym samym monotonnym, bezbarwnym głosem, nie podnosząc go i nie zniżając, ciągnął dalej:
— Kto tu jest — naród?
Uderzył na odlew rękojeścią szabli w pierś niebieskookiego chłopa.
— Czy to ty, Czumakow, jesteś naród? No, kto jeszcze? Ty Miszyn?
I pociągnął kogoś prawą ręką za brodę.
— Rozchodzić się, swołocz!... Albo ja was — ja wam pokażę!
W głosie jego ani na jego twarzy nie było rozdrażnienia ani groźby, mówił spokojnie, bił ludzi jakby z przyzwyczajenia, równomiernymi ruchami silnych, długich rąk. Ludzie cofali się przed nim spuszczając głowy i odwracając twarze.