Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/311

Ta strona została przepisana.

Zapytała i wszystko naprężyło się w niej jak struna — muskuły, kości. Wyprostowała się i patrzyła na chłopa nieruchomymi oczyma. W głowie jej migały z zawrotną szybkością kłujące myśli: Zgubię Mikołaja Iwanowicza. Pawełka nie zobaczę — długo! Zatłuką!
Patrząc w ziemię, chłop odpowiedział bez pośpiechu zapinając kaftan na piersiach:
— Przenocować? Można. Dlaczegoby nie? Tylko że izbę mam lichą...
— Nie jestem rozpieszczona — odpowiedziała niemal bez udziału świadomości matka.
— Można! — powtórzył chłop mierząc ją badawczym spojrzeniem.
Ściemniło się już. Oczy jego błyszczały chłodno w mroku i twarz wydawała się blada. Matka poczuła się lekka i oswobodzona od ciężaru, jak gdyby schodziła z góry, i powiedziała cicho:
— A więc pójdę zaraz, a ty weźmiesz walizkę.
— Dobrze.
Poruszył ramionami, owinął się mocniej kaftanem i odezwał się cicho:
— Podwoda jedzie...
Na ganku urzędu ukazał się Rybin, ręce miał znowu związane, głowę okręconą czymś szarym.
— Żegnajcie, dobrzy ludzie! — zabrzmiał w chłodzie wieczornego zmroku jego głos. — Szukajcie prawdy, strzeżcie jej, wierzcie człowiekowi, który przyniesie wam czyste słowo, nie szczędźcie ofiar dla prawdy!...
— Milcz, psie! — huknął skądś głos komisarza. — Setniku, ruszaj, durniu!
— Czego macie żałować? Jakie jest wasze życie?
Podwoda ruszyła. Rybin siedział w niej między dwoma setnikami i wołał głucho: