Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/314

Ta strona została przepisana.

Zapłaciła dziewczynce za herbatę i dala jej trzy kopiejki, czym uradowała ją bardzo. Na ulicy człapiąc szybko bosymi nogami po wilgotnej ziemi, dziewczynka mówiła:
— Chcecie, to pobiegnę do Dariny i powiem babom, żeby tu przyniosły koronki? Przyjdą i nie będziecie potrzebowali tam jechać. Zawszeć to dwanaście wiorst...
— Nie trzeba, kochanie! — odpowiedziała matka idąc obok niej. Chłodne powietrze orzeźwiło ją. Zwolna kształtowało się w niej niejasne jeszcze postanowienie. Mętne jeszcze zrazu, ale już coś zapowiadające, rosło powoli, z trudnością i, chcąc przyśpieszyć jego skrystalizowanie się, zadawała sobie uporczywe pytanie:
— Co by tu zrobić? A gdyby tak wprost do sumienia...
Było ciemno, wilgotno i chłodno. Okienka chat świeciły zamglonym, czerwonym, nieruchomym światłem. W sennej ciszy porykiwało bydło, rozlegały się krótkie okrzyki. Posępna, pełna przygnębienia zaduma spowiła wieś...
— Tutaj! — powiedziała dziewczynka. — Zły sobie nocleg wybraliście — to bardzo biedny chłop...
Namacała drzwi, otworzyła je, krzyknęła wesoło:
— Ciotko Tatiano!
I uciekła. Z mroku doleciał jeszcze jej głos:
— Zegnajcie!...

XVII

Matka zatrzymała się w progu i podniósłszy dłoń do oczu rozejrzała się. Izba była ciasna, maleńka, ale czysta — to rzucało się od razu w oczy. Zza pieca wyjrzała młoda kobieta, ukłoniła się w milczeniu i znikła. Na pokuciu paliła się na stole lampa.
Gospodarz siedział przy stole, stukał palcem po jego brzegu i uważnie patrzył matce w oczy.