Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/315

Ta strona została przepisana.

— Chodźcie — powiedział po chwili. — Tatiana, idź zawołać Piotra, ale żywo!
Kobieta wyszła pośpiesznie nie spojrzawszy na gościa. Siedząc na ławce obok gospodarza, matka rozejrzała się — jej walizki nie było widać. Męcząca cisza napełniała izbę. Tylko ledwie dosłyszalnie syczał ogień w lampce. W jej niepewnym świetle twarz chłopa, zachmurzona i zafrasowana, zdawała się niedostrzegalnie kołysać w oczach matki budząc w niej posępne rozdrażnienie.
— A gdzie moja walizka? — zapytała raptem, niespodziewanie dla siebie samej, głośno.
Chłop wzruszył ramionami i odpowiedział w zamyśleniu:
— Nie zginie...
I zniżywszy głos, ciągnął dalej pochmurnie:
— Ja wtedy naumyślnie powiedziałem przy dziewczynie, że pusta — nie, nie pusta! Dobrze wyładowana! Ciężka!
— No? — spytała matka. — Więc co?
Wstał, podszedł do niej, pochylił się nad nią i zapytał cicho:
— Człowieka tego znacie?
Matka wzdrygnęła się, ale odpowiedziała twardo:
— Znam!
I to krótkie słowo jakby oświeciło ją wewnętrznie i rozjaśniło jej wszystko od zewnątrz. Odetchnęła z ulgą, poprawiła się na ławie, usiadła pewniej...
Chłop uśmiechnął się szeroko.
— Zauważyłem, jak mu dawaliście znak i on wam także. Spytałem go po cichu — czy to wasza znajoma stoi tam na ganku?
— A on co? — szybko spytała matka.
— On? Dużo jest nas — powiedział. Tak! Dużo — powiada...