Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/317

Ta strona została przepisana.

ważonego człowieczeństwa przesłaniały wszystkie inne uczucia, nie mogła nawet myśleć o walizce ani o niczym innym. Z oczu jej płynęły bezustannie łzy, twarz była ponura, a głos jej nie drżał, gdy mówiła do gospodarza chaty:
— Grabią, dławią, wdeptują w błoto człowieka — przeklęci!
— Siła! — cicho odezwał się chłop. — Potęga za nimi wielka!
— A skąd ją biorą? — zawołała z gniewem matka. — Od nas ją biorą, od ludu, wszystko od nas zabrane!
Drażnił ją ten chłop swoją jasną, ale nieodgadnioną twarzą.
— Taak! — przeciągnął w zamyśleniu. — W koło...
Chwilę nasłuchiwał czujnie, pochylił głowę ku drzwiom i powiedział cichutko:
— Idą...
— Kto?
— Swoi... pewnie...
Do izby weszła jego żona, a za nią chłop. Rzucił w kąt czapkę, szybko podszedł do gospodarza i zapytał go:
— No, jak?
Gospodarz kiwnął potwierdzająco głową.
— Stefan! — powiedziała kobieta stojąc przy piecu. — Możeby podróżna coś zjadła?
— Nie chcę. Dziękuję, moja miła! — odpowiedziała matka.
Chłop podszedł do matki i szybkim, urywanym głosem przemówił:
— Pozwólcie przedstawić się — nazywam się Piotr Jegorow Riabinin, a przezwisko — Szydło. Na sprawie waszej znam się trochę. Piśmienny jestem i można powiedzieć niegłupi...