Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/318

Ta strona została przepisana.

Pochwycił wyciągniętą do siebie rękę matki i potrząsając nią zwrócił się do gospodarza:
— Popatrz, Stefanie! Barbara Nikołajewna dobra pani, prawda? A mówi, że to wszystko głupstwa, mrzonki! Że niby smarkacze i studenci z głupoty narodowi w głowie mącą. A widzimy teraz my obaj — przedtem statecznego chłopa zaaresztowali, a teraz oto — starsza kobieta i, jak widać, nie pańskiego rodu. Nie obrażajcie się — z jakiego jesteście stanu?
Mówił wyraźnie, pośpiesznie, niemal bez tchu, bródka drżała mu nerwowo, a przymrużone oczy szybko obmacywały twarz i postać kobiety. Oberwany, potargany, z rozczochranymi włosami na głowie, sprawiał wrażenie, jak gdyby dopiero co pobił się z kimś, pokonał przeciwnika i był cały pochłonięty radosnym podnieceniem zwycięstwa. Matce spodobała się jego dziarskość, a także to, że przemówił od razu tak szczerze i otwarcie. Patrząc mu życzliwie w twarz, odpowiedziała na pytanie. Potrząsnął jeszcze raz jej ręką i zaśmiał się cichym, suchym, przerywanym śmiechem.
— Sprawa jest czysta, Stefanie, widzisz? Sprawa jest wspaniała! Mówiłem ci — to sam naród własnymi rękami zaczyna. A pani — prawdy nie powie, to dla niej szkodliwe. Szanuję ją. Co tu gadać! Człowiek z niej dobry i pragnie dla nas dobra, ale nie za wiele — tak, żeby to było bez uszczerbku dla niej! A naród pragnie iść naprzód i nie boi się ani strat, ani szkód — widziałeś? Całe życie jest dla niego szkodą, wszędzie straty, nie ma się gdzie obrócić, wokół nie ma nic, wszędzie, ze wszystkich stron krzyczą — stój!
— Widzę! — powiedział Stefan kiwając głową i zaraz dorzucił:
— Ona niepokoi się o bagaż.