Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/321

Ta strona została przepisana.

— Mnie wielu słyszy! — zaprzeczył cicho z urazą chłop. — Ja tu jestem czymś w rodzaju drożdży, nie masz racji...
Stefan spojrzał w milczeniu na żonę i znowu spuścił głowę.
— I po co w ogóle chłopi się żenią? — zapytała Tatiana. — Robotnica potrzebna, mówią, a co to za robota?
— Mało ci jeszcze! — głucho powiedział Stefan.
— Co z tej roboty? Żyje się głodując z dnia na dzień, wciąż to samo. Urodzą się dzieci — nie ma czasu zająć się nimi, nie pozwala na to praca, która nie daje chleba.
Podeszła do matki, siadła obok niej i mówiła dalej z uporem, bez skargi i smutku:
— Miałam ich dwoje. Jeden, dwuletni, sparzył się wrzątkiem, drugiego nie donosiłam — martwy się urodził przez tę przeklętą pracę! Oto moje radości. Niepotrzebnie chłopi się żenią — powiadam — ręce sobie tylko wiążą. Żyliby swobodnie, staraliby się o ten inny porządek, szliby jawnie za prawdą jak ten człowiek! Czy nie słusznie mówię, mateczko?...
— Słusznie! — powiedziała matka. — Słusznie, moja miła — inaczej nie pokonasz życia...
— A wy macie męża?
— Umarł. Syna mam...
— A gdzie on, z wami mieszka?
— W więzieniu siedzi! — odpowiedziała matka.
I poczuła, że te słowa, zamiast, jak zwykle smutkiem, napełniły jej serce spokojną dumą.
— Drugi już raz go wsadzają — zawsze za to, że rozumie prawdę bożą i otwarcie ją sieje... Młody jest, piękny, rozumny. To on wymyślił tę gazetę i Michała Iwanowicza skierował na tę drogę, choć jest dwa razy młodszy od niego! Teraz będą sądzić mego syna i skażą. A on ucieknie z Sybiru i znowu będzie pracował...