Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/33

Ta strona została przepisana.

— Chodzi bez kaloszy! — przemknęło przez myśl matce.
— Taak — przeciągnęła dziewczyna wzdrygając się — zziębłam... Ach!... jak zziębłam!
— Zaraz, zaraz! Samowarek dla was nastawię! — powiedziała matka i pośpiesznie weszła do kuchni. — Zaraz...
Wydało się jej, że już od dawna zna tę dziewczynę i kocha ją dobrą, współczującą miłością matki. Z uśmiechem przysłuchiwała się rozmowie w pokoju.
— Cóżeś ty taki smutny, Nachodka? — pytała dziewczyna.
— A tak — cicho odpowiedział chachoł. — Wdowa ma takie dobre oczy i pomyślałem sobie, że może i moja matka ma takie? Ja, widzicie, często myślę o matce i zdaje mi się zawsze, że ona żyje.
— Mówiliście przecież, że umarła?
— To przybrana umarła. A ja — o prawdziwej. Zdaje mi się, że ona gdzieś w Kijowie po żebrach chodzi. I wódkę pije. I pijaną ją policjanci po twarzy biją.
— Ach ty, biedaku! — pomyślała matka i westchnęła.
Natasza zaczęła półgłosem mówić o czymś prędko i gorąco. Znowu odezwał się dźwięczny głos chachoła:
— E, jesteście jeszcze młodzi, towarzyszko, beczki soli jeszczeście nie zjedli. Rodzić — trudno, ale wychować dobrego człowieka jeszcze trudniej...
— Widzisz go! — pomyślała matka i zachciało jej się achołowi coś ciepłego, ale drzwi powoli otworzyły się i wszzedł Mikołaj Wiesowszczikow, syn starego złodzieja Daniły, znany w całej osadzie odludek. Mikołaj, zawsze ponury, unikał ludzi i z tego powodu naigrawano się z niego. Matka zapytała go ze zdziwieniem:
— Czego chcesz, Mikołaju?