Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/332

Ta strona została przepisana.

Gospodarze rozstali się z nią powściągliwie, skąpi w słowach, ale hojni w okazywaniu mnóstwa drobnych dowodów troskliwości o jej wygodę.
Siedząc w bryczce matka myślała, że chłop ten zacznie pracować ostrożnie i cicho jak kret, ale nieustannie. I zawsze będzie dźwięczał obok niego niezadowolony głos żony i błyskał palący płomień jej zielonych oczu i nigdy, póki życia, nie umrze w niej mściwa, wilcza tęsknota matki za straconymi dziećmi.
Przypomniał jej się Rybin, jego krew, twarz, płonące oczy, słowa — serce ścisnęło się w gorzkim poczuciu bezsilności wobec rozbestwienia. I przez całą drogę do miasta, na tle mglistego, szarego dnia, stała przed nią mocna postać czarnobrodego Michała, w porwanej koszuli, ze związanymi na plecach rękami, z rozwichrzoną głową. Postać pełna gniewu i wiary w swoją prawdę. Myślała o niezliczonych wsiach lękliwie przytulonych do ziemi, o ludziach czekających tajemnie nadejścia prawdy i o tysiącach ludzi, którzy milcząco i bezmyślnie pracują całe życie nie oczekując niczego.
Życie wydawało się jej nieprzeoranym, falistym polem, które w niemym naprężeniu oczekuje robotników i milcząco obiecuje wolnym i uczciwym rękom:
— Zapłodnijcie mnie ziarnem rozumu i prawdy, a dam wam stokrotny plon!
Przypomniała sobie o swoim powodzeniu, czuła głęboko w piersi ciche drżenie radości i tłumiła je wstydliwie.

XIX

W domu otworzył jej drzwi Mikołaj, potargany, z książką w ręku.
— Już? — zawołał radośnie. — Tak prędko!