Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/333

Ta strona została przepisana.

Oczy jego życzliwie i żywo migały zza okularów. Pomógł się jej rozebrać i, przyjaźnie zaglądając jej w twarz, mówił:
— A u mnie w nocy była rewizja. Myślałem — co za przyczyna, czy nie przydarzyło się wam co złego? Ale — nie aresztowali. A przecie jeśliby was aresztowano, to i mnie by nie zostawiono!
Wprowadził ją do stołowego i ciągnął dalej z ożywieniem:
— Jednakże wyrzucą mnie teraz z posady. Nie martwi mnie to. Uprzykrzyło mi się liczenie chłopów bez sprzężaju.
Pokój wyglądał tak, jak gdyby ktoś silny wpadłszy w szał rozwydrzenia, walił z ulicy w ściany, dopóki nie rozwalił wszystkiego w jego wnętrzu. Portrety poniewierały się po podłodze, obicia były zdarte i wisiały strzępami, w jednym miejscu była uchylona deska podłogi, parapet okna zerwany i przewrócony, na podłodze przed piecem rozsypany popiół. Matka pokiwała głową na widok znanego już jej obrazu i uważnie popatrzyła na Mikołaja czując w nim coś nowego.
Na stole stał zagasły samowar, niepomyte naczynia, kiełbasa i ser na papierku zamiast talerza, walały się kawałki i okruszyny chleba, książki, węgiel do samowaru. Matka uśmiechnęła się, Mikołaj uśmiechnął się także z zawstydzeniem.
— Dopełniłem jeszcze obrazu zniszczenia... Ale to nic, Niłowna, to nic! Myślę, że przyjdą znowu, i dlatego nie sprzątałem. No, jak się wam podróżowało?
To pytanie uderzyło ją mocno w samo serce — przed oczyma jej stanął Rybin i poczuła się winna, że nie od razu zaczęła mówić o nim. Zgarbiwszy się na krześle, przysunęła się do Mikołaja i, starając się zachować spokój, w obawie, żeby nie zapomnieć o czymś, zaczęła opowiadać:
— Schwytali go...