Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/334

Ta strona została przepisana.

Twarz Mikołaja drgnęła:
— Tak?
Matka powstrzymała jego pytanie ruchem ręki i mówiła dalej tak, jakby siedziała przed obliczem sprawiedliwości i zanosiła do niej skargę na pastwiących się nad człowiekiem. Mikołaj oparł się o poręcz krzesła, pobladł, zagryzł wargi, słuchał. Zdjął powoli okulary, położył je na stole, powiódł dłonią po twarzy jak gdyby ścierał z niej niewidoczną pajęczynę. Twarz jego zaostrzyła się, szczęki wysunęły się dziwnie, nozdrza drgały — matka pierwszy raz widziała go takim i bała się go trochę.
Gdy skończyła, wstał, chodził z minutę w milczeniu po pokoju wsadziwszy zaciśnięte pięści w kieszenie. Potem mruknął przez zęby:
— Widać, że to wielkiej miary człowiek. Będzie mu ciężko w więzieniu. Tacy jak on źle się tam czują!
Chował coraz głębiej ręce opanowując swoje wzburzenie, ale mimo to matka wyczuwała je i jego wzburzenie udzielało się jej również. Oczy jego stały się wąskie jak ostrza noży. Chodził znowu po pokoju i mówił zimno i gniewnie:
— Popatrzcie co za potworność! Grupka głupców w obronie swojej zgubnej władzy nad ludem, bije, dusi, dławi wszystkich. Rośnie zdziczenie, okrucieństwo staje się prawem życia — pomyślcie! Jedni biją i zwierzęceją, ponieważ uchodzi im to bezkarnie i budzi się w nich chorobliwe, lubieżne pożądanie torturowania — ohydna choroba niewolników, którym pozwolono na swobodne wyładowywanie swoich niewolniczych instynktów i bydlęcych nawyków. Drudzy zatruwają się myślą o zemście, trzeci, skatowani, otępiali, stają się niemi i ślepi. Deprawują naród! Cały naród!
Zatrzymał się i zamilkł zacisnąwszy zęby.