Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/338

Ta strona została przepisana.

— Pies z nimi! — odpowiedziała spokojnie.
Wieczorem przyjechał doktor Iwan Danilewicz.
— Dlaczego to władze tak się nagle zaniepokoiły? — mówił biegając po pokoju. — Siedem rewizji było tej nocy. A gdzież chory, co?
— Poszedł jeszcze wczoraj! — odpowiedział Mikołaj. — Dzisiaj, uważasz, jest sobota — czytanie — nie może przepuścić...
— No, to głupie z rozłupaną głową na czytanie biegać...
— Tłumaczyłem mu to samo, ale bez skutku.
— Pochwalić się chce przed towarzyszami — zauważyła matka. — Popatrzcie, niby, krew już przelewałem...
Doktor spojrzał na nią, zrobił wściekłą minę i powiedział zacisnąwszy zęby:
— O, jaka żądna krwi...
— No, Iwanie, nie masz tu nic do roboty, a my czekamy na gości — zabieraj się! Niłowna, dajcie mu papierek!
— Jeszcze papierek? — zawołał doktor.
— Tak! Weź i oddaj do drukarni.
— Wziąłem. Oddam. Czy to wszystko?
— Wszystko. Przed bramą — szpicel.
— Widziałem. Przed moją także. No, do widzenia! Do widzenia, okrutna kobieto! A wiecie przyjaciele, bójka na cmentarzu wyszła nam jednak na dobre. Całe miasto o niej mówi. Twoja odezwa z tej okazji — bardzo dobra i na czasie. Zawsze mówiłem, że dobra kłótnia lepsza od złego pokoju.
— Dobrze, ale idź już...
— Niezbyt grzecznie! No, rączkę na pożegnanie, Niłowna! A chłopczyk źle postąpił. Wiesz, gdzie mieszka?
Mikołaj dał mu adres.
— Jutro muszę do niego pojechać — wspaniały dzieciak, co?