Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/341

Ta strona została przepisana.

— U nas — źle! — powiedział szeptem zamykając drzwi.
— Wiem.
Chłopak zdziwił się. — Skąd? — zapytał mrugnąwszy oczyma.
Opowiedziała mu pokrótce i pośpiesznie wszystko.
— A tamtych dwóch towarzyszy wzięli?
— Nie było ich. Poszli do poboru. Pięciu nas wzięli wliczając wuja Michała...
Pociągnął powietrze nosem i powiedział uśmiechając się:
— A ja — zostałem. Pewnie szukają mnie!
— Jak ocalałeś? — zapytała matka.
Drzwi do pokoju uchyliły się cicho.
— Ja? — powiedział Ignacy siedząc na ławce i rozglądając się. — Na minutę przed nimi leśniczy przybiegł — puka w okno — trzymajcie się, chłopcy, lizą na was...
Zaśmiał się cicho, wytarł twarz połą kaftana i ciągnął dalej:
— No, wuja Michała młotkiem nawet nie ogłuszysz. Powiada zaraz do mnie: Ignacy — do miasta, a żywo! Pamiętasz starszą kobietę? A sam karteczkę już pisze: Masz, idź! Ja w krzaki, pełzam, słyszę — lizą! Dużo ich, ze wszystkich stron hałasują diabły. Jakby pętlę naokoło naszej dziegciami zacisnął... Położyłem się w krzakach — przeszli mimo! Wtedy wstałem i dalej w drogę! Szedłem, szedłem... Dwie noce i cały dzień — bez odpoczynku!
Widać było, że jest zadowolony z siebie. W jego piwnych oczach świecił się uśmiech, a duże, czerwone usta drżały.
— Zaraz dam ci herbaty! — pośpiesznie zawołała matka chwytając za samowar.
— Oddam wam kartkę!