Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/344

Ta strona została przepisana.

Ignacy spojrzał na niego z szacunkiem i powiedział po chwili milczenia:
— Zdaje się, że tak właśnie jest!
Wstał, przestąpił z nogi na nogę i, twardo uderzając nimi o podłogę, zauważył:
— Jak nowe się zrobiły! Dziękuję wam...
Usiedli w stołowym pokoju i pili herbatę, a Ignacy opowiadał statecznie:
— To ja roznosiłem gazetę — chodzę dobrze.
— Dużo ludzi czyta? — zapytał Mikołaj.
— Wszyscy, którzy są piśmienni, nawet bogacze czytają. Oni oczywiście nie od nas ją biorą... Rozumieją przecie, że chłopi swoją krwią podmyją ziemię spod panów i bogaczy, więc sami ją dzielić będą i już tak rozdzielą, żeby nie było więcej właścicieli i robotników. Bo i jakże! Za co by łba nadstawiali, jeśli nie za to!
Ignacy obraził się nawet jak gdyby i popatrzył nieufnie i pytająco na Mikołaja. Mikołaj uśmiechał się w milczeniu.
— Bo jeżeli dzisiaj pobiliśmy się i wszyscy razem zwyciężyliśmy, a nazajutrz jeden ma być znowu bogaty, a drugi biedny, to — pokornie dziękuję! My dobrze rozumiemy — bogactwo jest jak lotny piasek, nie leży nigdy spokojnie, ale leci na wszystkie strony! Nie, tego nam nie potrzeba!
— A ty nie gniewaj się tak! — zażartowała matka.
Mikołaj w zamyśleniu zawołał:
— Jakby tu jak najprędzej skierować tam odezwę o aresztowaniu Rybina?
Ignacy nadstawił uszu.
— A odezwę macie? — zapytał.
— Tak.
— Dajcie — ja odniosę! — zaproponował chłopak zacierając ręce.