Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/345

Ta strona została przepisana.

Matka nie patrząc na niego zaśmiała się cicho.
— Ale przecie zmęczyłeś się i powiadasz, że się boisz?
Ignacy przygładził szeroką dłonią kędzierzawe włosy i odpowiedział rzeczowo i spokojnie:
— Strach — strachem, a sprawa — sprawą! Czego się ze mnie śmiejecie? I wy także!
— Ach ty, dziecko moje drogie! — mimo woli wykrzyknęła matka poddając się wywołanej przez chłopca radości. Uśmiechnął się zawstydzony.
— No, także coś — dziecko!
Mikołaj przyglądając się chłopcu przymrużonymi oczyma przemówił dobrodusznie:
— Nie pójdziecie tam...
— A co? Gdzież ja? — zapytał niespokojnie Ignacy.
— Zamiast was pójdzie kto inny, a wy opowiecie mu szczegółowo, co i jak trzeba robić — dobrze?
— Dobrze! — odpowiedział nie od razu i niechętnie Ignacy.
— A dla was postaramy się o dobry paszport i o miejsce leśniczego.
Chłopak szybko odrzucił głowę i spytał zaniepokojony:
— A jeżeli chłopi będą drzewo brać i w ogóle... to co ja? Wiązać? To nie dla mnie...
Matka roześmiała się i Mikołaj także. Zmieszało to znowu i zmartwiło chłopca.
— Nie bójcie się! — pocieszył go Mikołaj. — Nie będziecie musieli wiązać chłopów — wierzcie mi!...
— Tak! tak! — powiedział Ignacy, uspokoił się i uśmiechnął wesoło. — Dobrze by było do fabryki. Tam, mówią, są dosyć rozumni chłopcy...
Matka podniosła się zza stołu i, patrząc w zadumie w okno, powiedziała:
— Ech, życie, życie! Pięć razy na dzień zaśmiejesz się, pięć zapłaczesz! No, skończyłeś, Ignacy? Chodź spać...