Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/346

Ta strona została przepisana.

— Kiedy mi się nie chce...
— Chodź, chodź...
— Surowo tu u was! No, idę... Dziękuję za herbatę i za dobre serce...
Kładąc się na łóżku matki, mruczał drapiąc się w głowę:
— Teraz będzie u was wszystko dziegciem śmierdziało... Ech! Niepotrzebne to wszystko... Nie chce mi się spać... Jak to on o tym środku dobrze utrafił... Diabły...
I nagle zasnął i zachrapał głośno, z wysoko podniesionymi brwiami i półotwartymi ustami.

XXI

Wieczorem siedział na krześle w maleńkim suterenowym pokoiku naprzeciw Wiesowszczikowa i mówił zniżając głos i marszcząc brwi:
— W średnie okienko cztery razy...
— Cztery? — ze skupieniem powtórzył Mikołaj.
— Naprzód trzy: ot tak!
I uderzył zgiętym palcem po stole licząc:
— Raz, dwa, trzy. Potem trzeba poczekać i jeszcze raz.
— Rozumiem.
— Otworzy rudy chłop i spyta — po położną? Powiecie — tak, od dziegciarza. Nic więcej, on już zrozumie!
Siedzieli pochyliwszy się ku sobie głowami, obaj krępi i twardzi, i rozmawiali zniżonymi głosami, a matka przyglądała im się stojąc przy stole z założonymi na piersiach rękami. Wszystkie te tajemnicze pukania, umówione pytania i odpowiedzi sprawiały, że uśmiechała się w duszy i myślała:
— Dzieci z nich jeszcze...