Strona:PL Gorki Maksym - Matka, tłum. Halina Górska.pdf/347

Ta strona została przepisana.

Na ścianie paliła się lampa oświecając ciemne plamy wilgoci i obrazki wycięte z pism. Na podłodze poniewierały się powyginane wiadra i skrawki blachy z dachu. Odór olejnej farby, rdzy i wilgoci napełniał pokój.
Ignacy miał na sobie grube, jesienne, z włochatego materiału palto, które podobało mu się bardzo, i matka widziała, jak gładzi miłośnie jego rękaw i przygląda się sobie ze wszystkich stron, z trudnością wykręcając muskularną szyję.
— Dzieci! Kochane dzieci... — myślała z czułością.
— Tak! — powiedział Ignacy wstając. — Więc — pamiętacie? Naprzód do Muratowa, zapytacie o dziadka...
— Pamiętam — powiedział Wiesowszczikow.
Ale Ignacy widocznie nie dowierzał mu, bo jeszcze raz powtórzył wszystkie pukania, słowa i znaki. W końcu uścisnął mu rękę:
— Kłaniajcie się im! Ludziska dobrzy — zobaczycie...
Obrzucił swą postać zadowolonym spojrzeniem, pogładził palto rękami i zapytał matkę:
— Iść już?
— A znajdziesz drogę?
— No! Znajdę... Więc — do widzenia, towarzysze!
I wyszedł, wysoko podnosząc ramiona i wypinając pierś, w nowej czapce na bakier, z powagą wsunąwszy ręce w kieszenie. Na jego skroniach drżały wesoło niesforne, jasne loki.
— No, otóż jestem znowu w pracy! — powiedział Wiesowszczikow podchodząc do matki. — Nudno mi już było... Uciekłem z więzienia i po co? Żeby się ukrywać? A tam uczyłem się. Paweł tak nam napychał łby, że po prostu — rozkosz! No, Niłowna, jak zdecydowano w sprawie ucieczki?
— Nie wiem! — odpowiedziała z mimowolnym westchnieniem.